Strona główna
MAGRA
wczasy nad morzem
851649
2162584
dekoracje świąteczne w ogrodzie (1)
Jagodowy zagajnik
Foto-Gilarski - wszystko o gołębiach
Życzę wszystkim jak zwykle radosnych, pogodnych, spokojnych i rodzinnych Świąt.
Moją największą radością tej wiosny były znalezione w ogrodzie…SMARDZE. Nigdy nie widziałam prawdziwego smardza, znałam te, jak mówią niektórzy, polskie trufle tylko ze słyszenia. Wiedziałam jak wyglądają, ale nawet mi się nie marzyło, że wyrosną w moim ogrodzie. Nie, no raz mi się zamarzyło, ale nie przypuszczałam, że się to marzenie spełni. Na razie wyrosło sześć sztuk. Pierwszego usmażyłam na maśle i podzieliłam na nas troje.
Nigdy nie jadłam smardzy, ale ta homeopatyczna ilość wystarczyła, żeby stwierdzić, że są naprawdę pyszne. Cały dom pachniał jednym grzybem. No i czyż ta nasza ziemia zakrzewska nie jest cudowna?! Takie niespodzianki sprawia.
Druga wielka radość to biedronki. Widzę ich w tym roku naprawdę dużo, jak nigdy. Mam nadzieję, że biedroneczki skonsumują wszystkie mszyce jakie się pojawią.
Radość nr 3: Dobrze jest mieć pomocnika przy wysiewaniu nasion.
Radość nr 4: Pomidorki może i długie i chude, ale jednak mi wyrosły.
Wirusek i Teoś upatrzyli sobie miejsce do spania na słoneczku w oknie starego domu. Jak tylko zbliżę się z aparatem zaraz się zrywają, że niby do pracy biegną. To też pomocnicy, tylko sen ich morzy jakoś tak co chwilę, niechcący, przypadkiem, znienacka i nagle.
Piątą radość sprawiła mi Dyrekcja. Domek lawendowy, którzy dotąd był w kolorze jakiejś takiej brązowej bejcy Dyrekcja przemalowała na, wybrany przeze mnie oczywiście, delikatny fiolecik. Teraz to on jest prawdziwie lawendowy. Chwała Dyrektorowi!
Sprzątając zeszłoroczne liście zdarza mi się wygrzebać jakiegoś śpiocha pogrążonego w marzeniach sennych. Muszę te stworki (głównie żaby i jaszczurki) z powrotem pozawijać w kołderki, żeby się spokojnie wyspały ile trzeba. Teraz już chyba wszystkie się ze snu zimowego pobudziły, bo cieplutko mamy i słonecznie.
Wiosny takiej, że się napatrzeć nie można wszystkim życzę. Ahaa, i smardzów w ogrodzie też życzę.
Właśnie ten okres, który teraz trwa, czyli czas przypadający (najczęściej, ale niekoniecznie) na dni Wielkiego Postu w Kościele Katolickim nazywano kiedyś przednówkiem. Był to niewątpliwie najtrudniejszy czas w roku (mówimy tu oczywiście o życiu na wsi). Do nowych plonów jeszcze daleko, a spiżarnie zaczynały świecić pustkami. Jedzono więc bez wybrzydzania to, co zostało, najczęściej ziemniaki, cebulę, brukiew i kiszonki. To czy przednówek był bardziej dokuczliwy czy mniej zależało od wielkości zbiorów w roku poprzednim i majętności gospodarzy.
Biedni chłopi spożywali często jeden posiłek dziennie. Sytuacja pogarszała się jeśli zima była długa i sroga, wtedy nawet nie dało się urozmaicić jedzonka lebiodą czy pokrzywą.
Nasze prababcie znały wiele przepisów na czas głodu. Kiedy gospodyni oszacowała, że białej mąki nie wystarczy do nowych zbiorów, zaczynała do wypieku chleba stosować dodatki gorszych zbóż (owsa, jęczmienia), nasiona oleiste, orzechy, a nawet mielone kwiaty koniczyny, które były doskonałym źródłem białka. Do mąki dodawano również mielone liście dębu, słomę, groch, igliwie sosnowe, glinę (o zgrozo), czy żołędzie.
W zeszłym roku było tyle żołędzi, że nazbierałam cały karton właśnie z myślą o zrobieniu mąki. Raz udało mi się kupić gotową mąkę żołędziową i całkiem dobre ciasto wyszło. Może teraz na przednówku zrobię sama.
Pod korą brzozy znajduje się miękka warstwa, którą również dodawano do wypieków. Ma słodkawy smak. Dziś wiemy, że zawiera bardzo zdrowy ksylitol, naturalny słodzik o niezwykłych właściwościach przeciwdrożdżycowych i antyrakowych.
Z niezamarzniętych zbiorników wodnych też dało się coś pozyskać. Np. wyławiano kłącza pałki wodnej, które ususzone i zmielone również dodawano do białej mąki. W czystych wodach czasem udało się wyłowić raka lub rybkę jakąś, ale „przysmakiem” były też bulwy strzałki wodnej oraz rosnące w wodzie kolczaste orzechy rośliny zwanej orzechem wodnym lub kotewką. Obecnie jest to roślinka bardzo rzadka w Polsce i znajduje się w Czerwonej Księdze Roślin. A ja dostałam w zeszłym roku trzy roślinki orzecha wodnego w prezencie od przesympatycznej wczasowiczki Pani Eli. Musi to być też przysmak dla amurów, bo tego samego dnia, gdy je posadziłam targały nimi w prawo i lewo po całym stawie. Dwie zeżarły, jedna się uchowała. Orzechy, które wyrastają na spodniej stronie tej roślinki opadają na dno i w następnym roku pojawiają się nowe egzemplarze (że tak powiem). Ciekawe czy wyrosną.
Tak wygląda orzech wodny, śliczny jest.
Czasem głód zmuszał chłopów do kłusowania. Dzieciaki polowały na zziębnięte wróble przyczajone w strzechach chat albo na wrony. Rosół z wrony czy wróbla? Wcale nie była to rzadkość.
Prawie cały wysiłek ludzi na przednówku koncentrował się na jednym zadaniu- jak zdobyć pożywienie? I jeśli nas dzisiaj cieszą oznaki wiosny, to wyobraźmy sobie z jaką radością witano wtedy ciepłe wiosenne wiatry, topniejące śniegi odkrywające ziemię, z której wyłaniały się pierwsze bladozielone kiełki.
Najpospolitszą przednówkową potrawą była zupa z łobody (lebiody). Gotowano lub zjadano na surowo liście pokrzywy, mniszka lekarskiego i wiele innego zielska.
Ja już w połowie lutego wygrzebywałam spod śniegu młodziutką pokrzywę.
Teraz mamy inne czasy. Pojęcie przednówka odeszło w zapomnienie. To dobrze, że nikt już nie cierpi przymusowego głodu, ale przednówkowa uboga dieta miała też dobre strony. Największą jej zaletą było wiosenne oczyszczanie organizmu. Było to bardzo zgodne z naturą. Przyroda wymuszała wstrzemięźliwość żywieniową, o którą tak trudno dzisiaj w czasach uginających się od jedzenia, przez okrągły rok, sklepowych półek. Może to jeden z powodów współczesnych chorób i otyłości, że nie umiemy choć raz w roku przystopować z jedzeniem.
Tak sobie pomyślałam, czy dałabym radę przeżyć na przednówku, gdyby tak nagle CIACH! zamknięto wszystkie sklepy?
Moja spiżarka jest jeszcze dość pełna. Jarmuż w ogrodzie nadal piękny.
W połowie lutego dokopałam się do topinamburu. Kiedyś to były ziemniaki biedoty, teraz topinambur serwuje się w wykwintnych restauracjach
Mam jajka i mleko od szczęśliwych zwierząt, ziemniaki od sąsiada, mnóstwo orzechów (też od sąsiada), swoje jabłka (to mnie bardzo cieszy), swoją własną kiszoną kapustę, marynowane ogórki i grzyby. Raczej by się udało.
Zaraz będzie można ściągać sok brzozowy, który cudownie oczyszcza nerki. Od kilku lat o tej porze, kiedy brzoza zaczyna ciągnąć soki z ziemi Dyrekcja codziennie przynosi mi około litra tego cudownego eliksiru. Ma na to swoje sposoby.
Te grzyby uszy słonia (uszak bzowy) rozwijają się na osłabionym lub martwym drewnie w lasach, zaroślach, parkach i ogrodach. Najczęściej spotykany jest na bzie czarnym. Rośnie w ciągu całego roku, a podczas łagodnej zimy pojawia się (jak u mnie) nawet w lutym. To grzyb jadalny ceniony w kuchni chińskiej i japońskiej (nie rośnie tylko na Antarktydzie). O jedzeniu uszaków bzowych mało kto słyszał, ale ich azjatycka nazwa to UWAGA! grzyby mun. Grzyby mun znamy chyba wszyscy. W kuchniach azjatyckich ucho bzowe cenione jest za walory zdrowotne i charakterystyczną konsystencję (galaretkowate takie jakieś jakby).
Wyciągi z tkanek grzyba mun są wykorzystywane do produkcji suplementów diety wzmacniających odporność. Inne pozytywne skutki wymieniane przez medycynę chińską to ogólne działanie wzmacniające i regenerujące, poprawa stanu włosów, paznokci i skóry. Grzybami mun leczy się, także owrzodzenia i stany zapalne skóry, hemoroidy i nadciśnienie.
Dobra, lecę na grzyby!
No i jest jeszcze gemmoterapia.
Brzmi tajemniczo, ale jest to bardzo prosta metoda wspomagania odporności po zimie i leczenia różnych chorób. Polega na zjadaniu pączków liściowych i kwiatowych drzew i krzewów oraz młodych pędów roślin.
Wystarczy wyjść na spacer tu skubnąć, tam skubnąć zjeść na surowo lub zalać garść młodych pączków wrzątkiem i wypić jako herbatę lub zrobić jako nalewką.
Cechą unikalną pączków jest obecność komórek macierzystych roślinnych, czyli tzw. tkanki merystematycznej (wzrostowej), która zawiera wyjątkowe związki. Tkanka ta posiada całą energię informacyjną potrzebną do rozwoju rośliny. Młode pączki roślin zawierają niezwykłą różnorodność składników fitochemicznych, których dojrzałe rośliny nie zawierają. Pąki posiadają więcej kwasów nukleinowych (informacji genetycznych) niż jakiekolwiek inne tkanki, a także zawierają minerały, pierwastki śladowe, witaminy i czynniki wzrostu takie jak hormony czy enzymy, a zwłaszcza skondensowany sok mineralny.
Pączek jako zarodek ma w sobie potencjał rozwojowy całej rośliny. To tak jakby był jednocześnie korzeniem, pędem, liśćmi, kwiatami i owocami.
To jest tzw. „globalność” pączków. Tkanka zarodkowa oferuje nie tylko większe stężenie składników aktywnych, ale też spektrum działań o wiele szersze niż każda z części rośliny osobno. Np. pączek głogu ma zarazem właściwości owocu (działanie na mięsień serca) jak i kwiatu (wpływ na rytm serca).
Pączki mają różne smaki, mi jak dotąd najbardziej odpowiadają kwiatowe pączki pigwowca (mają smak migdałów). Czeremcha też dobra, przypomina amaretto.
Ile pączków zjadłam w tłusty czwartek?
Około 30!
Gemmoterapia znana była już w średniowieczu, a pewnie i jeszcze wcześniej, ale najbardziej rozwinęła się dopiero w XX wieku. Gotowe preparaty, np. szwajcarskie, mają zawrotne ceny. A przecież żaden preparat nie będzie lepszy niż „świeżo upieczony” pączek z drzewa lub krzewu. Zachęcam więc do korzystania z darmowego cudu jaki daje nam natura. Nikt, dosłownie nikt nie może powiedzieć: „Ale ja nie mam możliwości”. To dobrodziejstwo jest w zasięgu każdej ręki byleby tylko chciała się wyciągnąć w kierunku gałązki brzozy, dębu, buka, topoli, olchy, czeremchy, drzew owocowych, krzewów malin, pigwowca, jeżyn i wielu innych.
Pączki na drzewach!
W małych pączkach buzuje energia, rwą się do życia. Wszyscy zachwycamy się dniami, w których te maleństwa eksplodują, strzelają jak pociski, gdy tylko poczują wiosenny wiatr i ciepło Słońca. To one w ciągu kilku dni zmieniają szary świat w zielone krajobrazy. Możemy całą tę energię przechwycić, skorzystać z ich przebudzenia, aby i siebie po zimowym letargu uaktywnić. Jest w nas ta sama tęsknota co w małych pączkach- do światła, ciepła, pogody i życia! Bierzcie i jedzcie- nic prostszego, nic tańszego, nic zdrowszego, nic bardziej boskiego.
Doktor Różański na swojej stronie opisuje, jakie choroby leczy się gemmoterapią.
Pogoda w tym roku pozwoliła mi aktywnie przeżyć luty. Pracowałam w ogrodzie jak nigdy o tej porze. Przygotowaliśmy więcej miejsca do wysiewu warzyw. Kiedy sadzonki będą odpowiedniej wielkości przeniosę je do mojego permakulturowego ogrodu.
Wysiewam też nasionka w domu. Pomidory, papryka, selery, pory, kwiaty. Codziennie stoję przy nich i się przyglądam (pańskie oko konia tuczy), uda mi się, czy nie? To eksperyment, nigdy nie siałam nasion na rozsady. Nie, no kiedyś próbowałam, ususzyłam wszystko i poszłam sobie. Tym razem jestem bardzo czujna. Jutro rozsadzam pomidory do osobnych doniczek. Podoba mi się ta zabawa. Ponieważ dni są jeszcze krótkie porobiłam „ekrany” z folii aluminiowej odbijającej światło. Codziennie przekręcam palety, żeby małe roślinki nie wyginały się w jedną stronę. Zobaczymy.
Nakupiłam nasion jak szalona. Nie wiem czy coś wyrośnie, a już myślę: „Kiedy my to wszystko zjemy”?
Ta piękna kukurydza jest nie tylko ozdobna, ale i jadalna (odmiana Glass Gem). Nie jest modyfikowana genetycznie, powstała w wyniku długoletniej selekcji nasion.
Aniołów dwóch.
A tu inne nasionka. Dziwnych odmian ogórków jest chyba z dziesięć rodzajów, tylko normalnych jeszcze nie kupiłam.
Jakoś nie mam jeszcze natchnienia na robienie wiosennych dekoracji. Na razie zrobiłam takie jajka i misia okleiłam „kryształkami Swarowskiego”.
Byle do końca przednówka, byle do wiosny!!!!!!
Strona główna :: Domki Apartament :: Ogród i okolica :: Pasje Marzeny Galeria :: Kontakt :: Cennik :: Opinie :: Kalendarz :: Prawie jak blog
Copyright © 2010-2014