Strona główna
MAGRA
wczasy nad morzem
851649
2146882
dekoracje świąteczne w ogrodzie (1)
Jagodowy zagajnik
Foto-Gilarski - wszystko o gołębiach
Kto jeszcze nie eksperymentuje z produkcją własnego octu jabłkowego to coś traci. Nie tylko super zdrowy naturalny środek odżywczy i leczniczy, ale także dobrą zabawę i dumę z siebie, zadowolenie, że jest się samowystarczalnym. Polska zajmuje pod względem produkcji jabłek 4. miejsce na świecie (po Chinach, USA i Turcji). Czy to nie powód do zadowolenia? I czy to nie powód, aby wykorzystywać tą obfitość w całej pełni?
Ocet jabłkowy to naprawdę zdrowa żywność. Gdybym chciała napisać o wszystkich jego właściwościach mój jedyny piszący palec by się zmęczył, dlatego choćby TU lub TU można o occie przeczytać. Mnie zachwyciło to co o occie jabłkowym napisała Św. Hildegarda z Bingen: „Ocet jabłkowy jako przyprawa zabiera wszelkie zepsucie z człowieka, zmniejsza u niego humory i sprawia, że pokarm przebywa w nim prostą drogę”. Agnieszka Maciąg na swojej stronie pisze „…pracując we Francji jako modelka co chwila spotykałam całe serie produktów do pielęgnacji urody na bazie octu jabłkowego. Okazało się, że ocet jabłkowy (oczywiście taki prawdziwy, naturalny, bez chemicznych dodatków) nie jest zwykłym octem, ale prawdziwym eliksirem zdrowia, urody i szczupłej sylwetki. …Francuzki to wiedzą”. A mając swój ocet mamy i kosmetyki. Najprostszy i najłatwiejszy to tonik do twarzy. Rozrabiamy ocet pół na pół z wodą i już. Nie psuje się, bo kwas octowy jest naturalnym konserwantem. Każdy krem lepiej się wchłania, kiedy ciało przetrzemy takim tonikiem. Ocet jest też super do kąpieli i jako płukanka do włosów.
Miałam w tym roku taki moment, że zabrakło mi stopni na schodach do ustawiania garnków i słojów z robiącymi się octami. W końcu kupiłam sobie 30l beczkę, bo jabłek była w tym roku obfitość. Ja jestem szczęściarą, bo mam w ogrodzie 3 stare odmiany jabłoni, a wiadomo, że octu z własnych, niepryskanych jabłek nic nie przebije. Dlaczego? (Uwaga! Zdradzam teraz największą tajemnicę związaną z robieniem octu). Dlatego, że do robienia octu nie myje się jabłek! A dlaczego? Dlatego, żeby nie zmyć z nich naturalnych, „dzikich” drożdży, które rozpoczną fermentację. Jeśli umyjemy jabłka (a jak nie wyszorować tych ze sklepu!) i pozbawimy je „dzikich” drożdży istnieje możliwość, że nastaw zamiast fermentować zacznie pleśnieć. W niektórych przepisach dodaje się więc drożdże. Kiedy jednak jabłka są ubłocone i brudne wycieram je wilgotną ściereczką i zostawiam na 2-3 dni na powietrzu, aby naturalne drożdże „przyczepiły” się do nich z powrotem.
Naczytałam się na mądrych blogach (mój ulubiony to herbiness.com), że z różnych innych owoców można także robić wartościowe octy. No…i mnie poniosło. Śliwki, gruszki, aronia, czeremcha, głóg, dzika róża, kalina, nieszpułka, czarny bez, winogrona, dereń jadalny, porzeczka wszystko wylądowało w garnkach i słojach. Jeszcze tworzy się ocet z pigwy i kasztanów.
Kiedy połączymy te różne rodzaje octów w jednej butelce powstanie ocet exclusive lub deluxe o cudownych właściwościach. Można go używać w kuchni do sałatek i innych potraw a także pić 15-30 minut przed posiłkami, bo pięknie zakwasza żołądek co oczywiście powoduje lepsze trawienie (1-2 łyżki na szklankę wody).
Kusiło mnie jeszcze zrobienie octu pomidorowego i dyniowego, ale zrealizuję tę pokusę już w przyszłym roku.
I kiedy ma się już te podstawowe octy można robić oxymele. Oxymel, to wyciąg z roślin podnoszących odporność na bazie octu i wymieszany z miodem. Takie mieszanki znane są od wieków jako ogólnie wzmacniające organizm i leczące gardło. Tu można nieźle poszaleć łącząc różne składniki. Wg przepisu Ines ze strony herbiness.com zrobiłam oxymel, który Ines bardzo słusznie nazwała ognistym cydrem. To najlepszy domowy antybiotyk. W moim oxymelu są czosnek, cebula, chrzan, imbir, pieprz cayenne, pietruszka, tymianek, melisa, dzika róża i goździki.
Wszystko kroimy, siekamy i zalewamy octem. Odstawiamy do maceracji na kilka dni, zlewamy i łączymy z miodem. Używamy 3 razy dziennie po łyżce lub rozrobiony z wodą. Cydr nie tylko wspiera system immunologiczny, ale też poprawia trawienie tłustych potraw, wzmaga cyrkulację płynów w organizmie i jest doskonały przy problemach z zatokami. Wbrew pozorom jest bardzo smaczny. Zamierzam jeszcze zrobić oxymel piernikowy na occie winogronowym z przyprawami korzennymi (goździki, cynamon, pieprz, kardamon, anyż, koper włoski).
Na powierzchni octu może pojawić się galaretkowaty film co często budzi niepokój. To nie jest pleśń. Jest to naturalne zjawisko, kolonia bakterii octowych zwana octową matką. Matka octowa powstaje kiedy ocet zawiera jeszcze niesfermentowany cukier lub alkohol. Ten gumkowy żelek czy…glutek jest oczywiście nieszkodliwy. Można go odfiltrować i użyć do wyprodukowania nowego octu (przyspiesza to cały proces).
W ciekawej książce, którą mam „Sztuka fermentacji” jest przepis jak z octowej matki zrobić yyy…yyy…cukierki! yyy…
Wizja: - Babciu, babciu czy masz dla mnie te pyszne glutkowe cukierki?
-A byłeś grzeczny?
Mam już w lodówce cały słoik różnokolorowych octowych matek, ale coś mnie te cukierki jeszcze nie skusiły. Ale książka jest naprawdę ciekawa i ukisiłam wg niej kalafior i oczywiście jabłka.
A wg. przepisu Borysa Bołotowa „Zdrowie człowieka w niezdrowym świecie” zrobiłam kwas z kasztanów czyli tzw. piwo kasztanowe. Bołotow pisze tak: „Kwas z kasztanów przypomina w smaku piwo z lekką goryczą a nawet lekko się pieni. Pije się ten napój od pół szklanki do szklanki 20-30 minut przed posiłkiem, dzięki czemu można wydalić z organizmu największą część radionuklidów lub metali ciężkich. Kwas z kasztanów zauważalnie wzmacnia organizm czyniąc go odpornym na wiele schorzeń. Wzmacnia się też układ endokrynny co jest ważne ze względu na ochronę organizmu przed grypą. Kwas z kasztanów zwiększa zawartość miedzi i wapnia w organizmie. Wyraźnie wrasta też ilość kobaltu i sprzyja również zwiększeniu ilości jodu”
Tak wyglądają pokrojone na plasterki gałęzie sumaka octowca.
A w ogrodzie wielkie przycinanie formowanych iglaków i bukszpanów. Mam ich tyle, że naprawdę jest co robić.
I jeszcze trochę pięknej jesieni
Zaprosiłam też jesień do domu, bo nie mogę się nią nacieszyć
Pozdrawiam wszystkich- ZAOCTOWANA
Za naszym płotem (srebrne świerki na zdjęciu) biegnie polna droga, którą dojść można do następnej wsi. Czasem przejedzie tamtędy ciągnik, czasem ktoś rowerem a czasem zobaczyć można pieszego na spacerku lub idącego do wiejskiego sklepu w Kopnicy.
Ta droga jest dla mnie cudowna ze względu na obfitość i prawdziwe bogactwo ziół i krzewów porastających pobocza. Wystarczy iść z koszyczkiem i zbierać, zbierać, zbierać… Wiosną dzika róża obsypana różowymi a czarny bez białymi kwiatami, młoda pokrzywa piękna i dorodna, rumianek bezpromieniowy, łopian, bylica, przytulia, młode listki jeżyny i maliny. Później wrotycz, jasnota, wierzbówka, wierzbownica, przetacznik, przywrotnik, maliny, jeżyny, rzepik, krwawnik, nostrzyk itp. A od września pełne witamin owoce kaliny, jarzębiny, tarniny, głogu i oczywiście dzikiej róży oraz czarnego bzu. Różnorodność i przepych są dla zbieracza obezwładniające. Tyle wszystkiego, a koszyczek taki mały. Ptaki śpiewają obłędnie- najedzone i bezpieczne w tarninowym gąszczu. Wszystko żyje, szeleści, szumi i cyka ciesząc uszy i oczy.
Tu widać olbrzymią hojność natury. Jakby mówiła: bierzcie co chcecie i ile chcecie, bo to przecież dla was, dla wszystkich wystarczy, dla ludzi, zwierząt, ptaków i owadów, korzystajcie z tego co prawdziwe, naturalne, dzikie i pełne energii ziemi i słońca i bądźcie zdrowi. Wasze choroby enigmatycznie zwane cywilizacyjnymi, to właśnie skutek odwrócenia się ode mnie (NATURY). A przecież ludzkość przeżyła tysiące lat bez chemicznych leków. Dlaczego wolicie tabletki z dziką różą, a nie dziką różę? Czy sądzicie, że witamina C wyekstrahowana z owocu zadziała lepiej niż kiedy ją (NATURA) podaję ją wam w synergii z pozostałymi składnikami, które tak wkomponowałam, aby wam służyły. Komu ufacie bardziej, chemikowi nawet z wieloletnim doświadczeniem czy mi, która stworzyłam wszystko?
Coś mi się wydaje, że pewnego pięknego dnia idąc zachwycona drogą usłyszałam ten delikatny głos NATURY. Usłyszałam, że proces leczenia rozpoczyna się wtedy kiedy bierzesz koszyk i wyruszasz, aby nazbierać dla siebie ziół, kiedy postanawiasz, że wykorzystasz to co rośnie w twojej okolicy, że sama to oczyścisz, przetworzysz, ususzysz, zaparzysz, wypijesz i podziękujesz komu trzeba. Kto raz spróbuje iść tą DROGĄ , skorzysta z ofiarowanych darów, ten z dużym prawdopodobieństwem na tej DRODZE pozostanie. Nie bez powodu więc osoby zakochane w ziołach mówią, że zielarstwo jest to droga bez powrotu. Potwierdzam choć, póki co, nie mam dużego doświadczenia. Zaczynam już jednak widzieć wszystko inaczej. Łąka nie jest już dla mnie zieloną połacią gruntu, ale skarbnicą pełną cudownych, prawdziwych leków- apteką. Przyglądam się jej, znajduję zioła już mi znane i takie, o których jeszcze nic nie wiem, no może tylko tyle wiem, że na pewno mają moc (bo wszystkie ją mają). To niekończąca się przygoda, bo gatunków jest wszech ogromna ilość, a moja ciekawość wielka. Czasem aż mnie to wzrusza, gdy się dowiaduję jaka ogromna moc lecznicza kryje się w niepozornej roślince. I nie wiem czy nie zrezygnuję z używania słowa chwasty. Nic nie jest chwastem, wszystko jest po coś jeśli tylko umiemy z tego korzystać.
A to mój sposób na dziką różę. Codziennie rozgniecione lub lekko zmiksowane owoce zalewam na noc letnią wodą (macerat) i piję od rana do wieczora, kiedy mam ochotę. Tą metodą róża nie traci najcenniejszych składników, gdyż jest dosyć wrażliwa na obróbkę cieplną a nawet mrożenie. Będzie jeszcze długo wisiała na krzaczkach więc myślę, że około miesiąca będę tak sobie piła. Zrobiłam też nalewkę, sok i ocet (o octach napiszę wkrótce).
Okazało się jednak, że dzbanek dziennie to za mało, bo są też inni chętni na ten witaminowy eliksir. Czasem dodaję pokrzywę
Już kilka lat temu zrobiłam ziołową serię niepotrzebnych rzeczy.
Tą roślinkę poniżej kupiłam na rynku. Nazywa się bagno zwyczajne. Rośnie w podmokłych lasach, tam gdzie żurawina. Kobietka sprzedawała ją, jako roślinę odstraszającą mole, ale ma też właściwości lecznicze. Przedawkowana jest halucynogenna i niebezpieczna jak wszystko. Dawka czyni, że coś jest lekiem lub trucizną.
Miło jest zrobić dla siebie mieszankę ziołową z własnoręcznie zbieranych i suszonych ziół. Jej energia jest o wiele większa niż z ziół kupowanych. Tu dokupiłam tylko lukrecję (jest słodka prawie jak cukier), bo to roślinka śródziemnomorska, u nas dziko nie występuje.
Lubię pokrzywę. Lecznicza jest cała roślina. Robię z niej napary i maceraty, ale moim hitem są nasiona pokrzywy w miodzie. Dla mnie super.
W miodzie zrobiłam też żurawinę (lekarstwo na przeziębienie), aronię, derenia jadalnego i czosnek. Wszystko wspomaga odporność.
Moja ulubiona książka o ziołach to „Zioła lecznicze i magiczne” napisana przez wybitnego niemieckiego etnobotanika Wolfa-Dietera Storla. Czyta się ją jak baśń. Zaczyna się tak: „Staropogański znawca ziół wziął do ręki dziewięć magicznych roślin przeciw truciźnie i zarazie. ‘Tą zieloną dziewiątką’ pokonał budzące grozę ‘małe robaczki, bez skóry i kości’, które zagnieździły się w ciemnych głębiach ciała i odbierają człowiekowi siłę. (…) W anglosaskim błogosławieństwie ziół mówi się tak: ‘ Wziął dziewięć cudotwórczych gałązek i uderzył w trującego robaka, który zakradł się, aby zniszczyć człowieka’. Stare błogosławieństwo roślin kończy się następującymi sentencjami:
‘ Owe dziewięć ziół mają zatem moc
przeciw dziewięciu złym duchom
przeciw dziewięciu zaraźliwym chorobom
przeciw śmierdzącej truciźnie
przeciw wściekłej truciźnie
przeciw żółtej truciźnie
przeciw zielonej truciźnie
przeciw ciemnej truciźnie
przeciw brązowej truciźnie
przeciw purpurowej truciźnie
przeciw robaczywej zarazie
przeciw trującej zarazie
kiedy jakaś trucizna nadleci ze wschodu albo jakaś przybędzie z północy
albo jakaś z zachodu nawiedzi ludzkość’”.
Aż trudno uwierzyć, że te dziewięć magicznych ziół to opisane w książce pokrzywa, bylica, bluszczyk kurdybanek, podagrycznik, babka skrzyp polny, stokrotka, gwiazdnica i mniszek.
Och, zapomniałabym dodać, że moja droga do Kopnicy, ponieważ biegnie bo grzbiecie wzgórza morenowego, jest też bardzo piękna widokowo.
Zbaczając trochę z drogi można wejść do bukowego lasku długiego, ale wąskiego, gdzie środkiem wije się strumyczek.
Mam przez siebie zrobiony preparat na kleszcze i komary, taki niezbędnik do lasu i na łąki też.
W lesie jestem zawsze czujna jak ważka. Pomimo że ten jest jasny, przejrzysty i słoneczny to jednak nie chciałabym spotkać dzika a też i bajki z dzieciństwa zrobiły swoje i wyobraźnia podpowiada, że może jakaś baba jaga lub wiedźma stoi za drzewem. Nie…to tylko ja poszukuję czyśćca leśnego
Ale przyznam szczerze, że zbierając, susząc, gotując zioła, robiąc nalewki itp. czuję się czasem jak czarownica. A już bałagan w kuchni na pewno przypomina chatkę baba jagi a muszki owocówki moimi towarzyszkami są. Niewątpliwie jest w tym wszystkim jakaś magia (oczywiście biała). Wolf-Dieter Storl pisze, że tradycyjny zbieracz ziół wie, iż „Każda roślina jest czymś więcej niż tylko sumą martwych substancji w niej zawartych. Postrzega roślinę jako istotę żywą, (…) Przeżywa roślinę jako osobowość, jako istotę z długą historią na tej ziemi. Rozmawia i komunikuje się z nią, gdyż czuje, że ona nie tylko ma ciało, ale także coś takiego jak ‘umysł i duszę’, tyle że owe wyrażają się zupełnie inaczej niż u ludzi.
Na zdjęciu poniżej wrotycz, krwawnik i ruszczyk. Na następnym płatki nagietka a na kolejnym, w słoiczku, herbatka z dzikiego oregano.
Jarzębina w tym roku jest przepiękna. Jakby wiedziała, że będzie mi potrzebna. Jarzębinowy sok ma prześliczny kolor, dodaję go po łyżeczce do różnych napojów, bo sam jest zbyt cierpki.
Żeby nie dodawać cukru do soków mrożę je w kostkarce lub w woreczkach do lodu. Dodaję do wody mineralnej lub jakiejś ziołowej herbatki.
Nie wiedziałam, że nawet winobluszcz pięciolistkowy ma właściwości lecznicze i to zarówno liście (zbierane właśnie o tej porze kiedy się czerwienią), jak i owoce.
Z wysuszonych i zmielonych nasion sumaka octowca można zrobić przyprawę (do drobiu, baraniny, warzyw, jaj, pomidorów, ryb, ryżu i sosów) lub lemoniadę. Jest kwaśny jak cytryna. Sumak to trochę uciążliwe drzewo ze względu na ciągle pojawiające się odnogi korzeniowe, ale za to pięknie przebarwia się jesienią. Ja mam dwie odmiany zwykłą i strzępiastolistną.
Biżuterię robić z tych pięknych koralików czy nalewki i soki?
Czy da się coś zrobić z żołędzi, bo dęby w tym roku aż uginają się od owoców? Kusi mnie zrobienie mąki żołędziowej lub kawy (przepisy w Internecie), ale mam na to jeszcze trochę czasu.
Ogród też ma do zaoferowania mnóstwo leków. Ciekawą rośliną jest stopowiec himalajski o ciekawych, czerwonych owocach wielkości jajka. Słuchałam wykładu dr Henryka Różańskiego (nasz narodowy autorytet w temacie ziół), gdzie mówił, że już 2 tysiące lat temu Chińczycy wykorzystywali stopowca jako lek przeciw nowotworowy. Druga ciekawa roślinka to szkarłatka amerykańska.
Och długo mogłabym jeszcze tak pisać i pisać, ale i tak nigdy bym nie skończyła, bo zielarstwo jest studnią bez dna.
Warto słuchać wykładów znawców ziół Kuby Babickiego (którego uwielbiam za cudowną lekkość bytu), Łukasza Lubickiego (skarbnica wiedzy o ziołach) i oczywiście wspomnianego już dr Henryka Różańskiego i innych. Naprawdę wiele się można nauczyć.
„Pan stworzył z ziemi lekarstwa, a człowiek mądry nie będzie nimi gardził”.
Mądrość Syracha R. 38 W. 4
Strona główna :: Domki Apartament :: Ogród i okolica :: Pasje Marzeny Galeria :: Kontakt :: Cennik :: Opinie :: Kalendarz :: Prawie jak blog
Copyright © 2010-2014